Wspomnienia st. szer. Marcina Przybyły z Afganistanu

St. szer. Marcin Przybyła
Afganistan, ISAF 3. Zmiana (1.05 ? 24.10.2008)

Droga do Afganistanu

Żołnierz zawodowy od 2005 r. w 12. Brygady Zmechanizowanej w szczecińskich koszarach przy ul. Wojska Polskiego. To był mój pierwszy wyjazd do Afganistanu. Wcześniej w okresie 2000 ? 2001 odbyłem zasadniczą służbę wojskową w dywizjonie artylerii przeciwpancernej (dappanc) 12. BZ, jednostce zakwaterowanej w koszarach przy ul. Mickiewicza w Szczecinie.

Foto z jednego z poligonów przed misją

Wziąłem udział w 3. Zmianie ISAF . W trakcie przygotowań przeszliśmy cały cykl szkolenia trwający ok. 6 miesięcy prowadzony głównie na poligonach. Kończyło się to ćwiczeniem na poligonie w Wędrzynie.

Wylatywaliśmy z Goleniowa, tam ku swojemu zaskoczeniu spotkałem swojego kolegę ze swojej Szkoły Podstawowej z Solca Kujawskiego. Leciałem pierwszym lotem z polskimi żołnierzami 3. zmiany, cywilnym Boeingiem amerykańskich linii i amerykańską obsługą. Większość z nas po raz pierwszy leciała do Afganistanu, część oficerów i podoficerów oraz kilku nadterminowych było weteranami misji w Iraku, zresztą można ich było rozpoznać po naszywkach z tamtej misji, które nosili przez cały okres pobytu w Afganistanie.

W dniu 1 maja 2008 r. wylądowałem w bazie Manas k. Biszkeku stoli Kirgistanu. Byli tam głównie Amerykanie i w tym momencie przez 2-3 dni byliśmy tam, jak mi się wydaje, jedynymi cudzoziemcami w mundurach. Czekaliśmy jedynie na przerzut do Afganistanu, do Bagram.

Tablica na terminalu lotniska w Bagram

Na lotnisku w Bagram, widok na otoczenie bazy

Kiedy wylądowaliśmy w Bagram ? pierwsze wrażenie to niesamowity upał ? był początek maja. Patrząc na góry otaczające bazę przypomniał mi się rosyjski film ?9 Kompania? i scena samolotu, strąconego zaraz po starcie przez mudżahedina. My wylądowaliśmy bez przygód.

Pobyt w bazie ? mieszkaliśmy przez ok. 3-4 dni w namiotach po ok. 100 osób w każdym w rejonie lotniska, po drugiej stronie pasa, naprzeciw terminalu. Wydali nam kamizelki kuloodporne. Mieliśmy wolne, ale cały czas pod bronią, jeździliśmy busikami po tej ogromnej bazie, która była wielkości miasteczka. Odwiedzaliśmy P-Xy, Burger Kinga, stragany. To był taki okres naszej aklimatyzacji.

Wyjazd do Ghazni przeżyliśmy z przygodami. Wylecieliśmy Herculesem do bazy Sharana, bo w Ghazni nie było pasa odpowiedniego na przyjęcie takiego samolotu. Stacjonował tam sztab Polskiej Grupy Bojowej Sharana i nasza kompania ?C?. W końcu wylądowaliśmy, ale ku naszemu zaskoczeniu… z powrotem w Bagram. Jak nam wyjaśniono, samolot nie mógł wylądować z powodu złej pogody.

Zdjęcie chinook?a zrobione z innego chinook?a

Widoki z chinook?a z przelotu do Ghazni

Widoki z chinook?a z przelotu do Ghazni

Następnego dnia trzema Chinookami, wielkimi śmigłowcami nasz pluton przeleciał bezpośrednio do Ghazni.

Ghazni

Kilka dni mój pluton spędził w tej bazie. Oswajaliśmy się z klimatem i wysokością, mniejszą ilością tlenu w powietrzu. Kiedy zasypiałem, czułem jakby ktoś mi siedział na klatce piersiowej. Organizmy przyzwyczajały się do miejsca naszych przyszłych działań i klimatu. Do naszego plutonu dołączył pododdział ?spadaków?, jak nazywaliśmy żołnierzy 6. Brygady Desantowo ? Szturmowej z Krakowa. Oni nie pozostawali nam dłużni ? dla nich jako piechocińcy byliśmy ?:zającami?, co to kicają po polu. Ale poza tymi przezwiskami nie było między nami poważniejszych problemów. Szybko stworzyliśmy jeden zespół.

Z Ghazni z naszym plutonem wyjechałem na swój pierwszy patrol do fortu ?Warrior?, który miał stać się naszym miejscem służby. Powiem szczerze, byłem przestraszony tak jak większość kolegów. Ludzie tuż przed wyjazdem palili papierosa za papierosem. Utworzyła się kolumna Rosomaków, wrzuciliśmy bagaż i w pełnym oporządzeniu ładowaliśmy się do środka pojazdów.

Przed wyjazdem postawiono nam zadania, kto jedzie jakim wozem, podano kolejność pojazdów, sprawdzano łączność, poinformowano gdzie w kolumnie będzie znajdował się wóz medyczny. Jeszcze na terenie bazy w jej narożniku odbyło się ?fire test? czyli sprawdzenie broni. Wszyscy wyszli z pojazdów i przestrzelali broń celując w wał piachu.

Jazda trwała ok. 3 godzin. Po drodze saperzy, którzy poruszali się na czele kolumny zatrzymywali ją i sprawdzali mostki i przepusty, czy nie ma w nich ukrytych ładunków, żeby patrol mógł bezpiecznie przejechać. Cały czas byłem spięty, wszystko było nowe i nieznane.

 

Zdjęcia z patrolu

Fort Warrior

Dojechaliśmy bez większych sensacji i tak zaczęła się czterotygodniowa służba w Forcie Warrior. Wewnątrz znajdowały się pozostałości po brytyjskim forcie z XIX wieku. To miejsce miało też swoją legendę. W czasach brytyjskiej dominacji fort został zdobyty przez tubylców, załoga wyrżnięta w pień, oszczędzono jednego, oślepiono i wypuszczono, żeby ku przestrodze przekazał rodakom co się stało. Nie pokrzepiała nas ta historia.

Baza Warrior sąsiadowała z wsią, położona nieco na uboczu głównego szlaku, prawdopodobnie drogi Ohio. Otoczona była ogrodzeniem Hesco, wzmocnionymi drutem płóciennymi kieszeniami o różnej kubaturze wypełnionymi piachem. Później w trakcie służby mogłem się przekonać jak są one wytrzymałe, kiedy pocisk z granatnika trafił w worek, ale nie mógł go przebić.

W narożnikach bazy stało 6 wież, w których przyszło pełnić służbę żołnierzom z naszego mieszanego plutonu ? nas szczecinian z kolegami z Krakowa. Dyżur trwał 6 godzin w dzień, później było 12 godzin przerwy i 6 godzin w nocy. Służbę pełniło 2 żołnierzy w wieży. Stał tam karabin maszynowy, wyposażenie stanowił jeszcze pistolet sygnałowy, flary oświetleniowe i motorola. Przez bazę płynął strumień.

Widok na wioskę z wieży w Fort Warrior

Widok na wioskę z wieży w Fort Warrior przez przyrządy celownicze karabinu PK

W bazie stały dwa amerykańskie działa, a artylerzyści mieszkali w ich pobliżu. Po przekazaniu prowincji Ghazni Polakom te działa zostały zastąpione przez nasze 152mm samobieżne haubice Dana. Załogę stanowili też żołnierze amerykańscy, było ich zresztą więcej jak nas. Wykonywali patrole i pełnili służby na wieżach.

Oprócz pełnienia wart organizowaliśmy sobie sensowne zajęcia. Mieszkaliśmy w klimatyzowanych namiotach po 8 ludzi. Amerykańscy żołnierze prowadzili też kafejkę, z której komunikowałem się z rodziną w Polsce ze pomocą Skype?a albo na gadu-gadu. Można było korzystać z siłowni i pralni prowadzonej przez Afgańczyków. Obok bazy miejscowi prowadzili mały bazarek tzw. hadżi, ale asortyment był ubogi: pamiątki, papierosy, drobny sprzęt elektroniczny. W bazie byli też cywile, głównie Amerykanie i Afgańczycy, którzy utrzymywali infrastrukturę bazy.

Po 4 tygodniach zmienił nas inny pluton, a my wróciliśmy konwojem do Ghazni. Udział w powrocie nie budził już takiej ekscytacji jak za pierwszym razem. Podobnie chyba czuli to koledzy. Warto dodać, że takie przemieszczanie się pododdziałów było traktowane jak patrol bojowy. Przestrzegane były zatem wszystkie procedury, wcześniej opisane.

Gdzieś na patrolu

Z powrotem w Ghazni

Po pobycie w Forcie Warrior baza Ghazni wydawała mi się zdecydowanie większa. Zastaliśmy tam wielu Ameryklanów, w tym wielu z Navy. Więcej też było Polaków. Ciągle rozbudowywano zaplecze mieszkalne. Naszego plutonu nikt nie rozdzielał, ciągle byliśmy jednym pododdziałem, teraz już nie samodzielnym jak w Warriorze a jako część polskiej kompanii Alfa.

Zmieniły się też nasze zadania. Nie chodziliśmy już na wieże, które teraz obstawiali Afgańczycy z Polakami, tworząc ich dwuosobową obsadę. Nasz pluton uczestniczył w patrolach, prowadzonych głównie drogą ?Ohio?. Na dzień przed wykonaniem zadania dowódcy drużyn udawali się na odprawę do dowódców plutonów, a później przekazywali nam przedsięwzięcia na następny dzień. Nie było to skomplikowane, ponieważ cała drużyna (dowódca drużyny, dowódca załogi Rosomaka, działonowy, kierowca, celowniczy i dwóch amunicyjnych obsługi moździerza, jednym z nich byłem ja, i dwóch strzelców – zajmowała pojedynczy drewniany, klimatyzowany domek. W jednej z drużyn plutonu był strzelec wyborowy z pomocnikiem.

Ten domek to drewniana chata stojąca na kołkach, podzielony na boksy zajmowane przez dwóch ludzi. Nie było tam łazienki, kuchni, czy innych dodatków, w domku tylko mieszkaliśmy. Szef kompanii wydał nam telewizor , który wystawiliśmy na korytarzu i tak oglądaliśmy programy. Niestety, wszystkie zagraniczne, więc trzeba było ruszyć głową, wiedzieliśmy że Polak potrafi.

Od Afgańczyków z bazarku przy bazie kupiliśmy dekoder z anteną, ale nie mieliśmy kodów, które w naszym kraju dostarcza zawsze operator sieci. Kody udało nam się ściągnąć z internetu i po kilku dniach oglądaliśmy polskie stacje. Rozgrywaliśmy też mecze. Było też wyznaczone miejsce do gry w siatkówkę oraz wybetonowane boisko do koszykówki z dwoma stojącymi koszami.

Na terenie bazy funkcjonowała też kafejka internetowa prowadzona oczywiście przez Amerykanów (wojskowych), sklep z elektroniką, tradycyjna kawiarnia prowadzona prze Nepalczyków-cywilów. Był też fryzjer i lokal gastronomiczny, gdzie często chodziliśmy coś jeść. Jedzenie, które spożywaliśmy w stołówce było obfite, ale amerykańska kuchnia, np. mięsa na słodko, hot dogi, hamburgery, kurczaki w każdej postaci, kraby, itp. po jakimś czasie mogły zbrzydnąć. Wtedy właśnie szliśmy do prywatnej restauracji dojeść coś normalnego: pizzę, mięsa na ostro w curry, pieczywo przypominające nasze.

Patrole

Zadanie rozpoczynało się o różnych porach zbiórką plutonu i odprawą, którą prowadził dowódca patrolu, najczęściej porucznik. Omawiał sytuację taktyczną, mówił co się może ewentualnie wydarzyć, stawiał zadanie, ustawienie kolumny. Później powtarzaliśmy pozostałe procedury: sprawdzenie broni i wyjazd.

Charakter patroli był różny: standardowe polegające na zademonstrowaniu naszej aktywności i odstraszaniu talibów od minowania przepustów, gdzie najczęściej podkładano ładunki tzw. IED, nazywane przez nas ?ajdikami?. Jeździliśmy też w patrolach do bazy w Sharanie np. po zaopatrzenie. Taka trasa liczyła ok. 100 km. Początkowo przebywaliśmy ją w ok. 2 godziny, ale właśnie za mojego pobytu wzrosła aktywność bojowników, często dochodziło do eksplozji. Ich skutki widoczne były gołym okiem ? dziury w asfalcie, albo zniszczone mosty i przepusty. Te improwizowane ładunki, odpalane były najczęściej pod przejeżdżającymi pojazdami wojskowymi sił ISAF.

Zniszczony przepust, jeden z wielu

Skutek tych eksplozji był taki, że prędkość marszu po zniszczonych drogach spadała, trzeba było sprawdzać mosty i przepusty, które saper uznał za podejrzane i wymijać leje na drogach. Wtedy desant opuszczał pojazdy i żołnierze obserwowali otoczenie swojego wozu, dwóch żołnierzy wyznaczano do obstawy sapera.

Mijanie miejsc przeprowadzonych eksplozji powodowało, że cały czas towarzyszyło nam napięcie. W każdej chwili mogliśmy wylecieć w powietrze. Widzieliśmy leje, raz nawet mijaliśmy amerykański pojazd, którego załoga nie miała szczęścia. Wysoki, charakterystyczny pojazd MRAP leżał na boku, przy nim pojawiła się już grupa wsparcia ściągnięta natychmiast z bazy.

Podczas patroli ciągle byliśmy w ruchu i rzadko zatrzymywaliśmy się w wioskach. Jak już do tego dochodziło, to kupowaliśmy warzywa i owoce najczęściej winogrona, arbuzy, cebulę. Jednak to były sporadyczne wydarzenia. Z cywilami współpracował CIMIC, ale my ich nie eskortowaliśmy. Za to w Afganistanie, a nie w Polsce spotkałem się po latach z kuzynam Łukaszem, który działał w grupie operacji psychologicznych PSYOPS. Już wcześniej wiedziałem że pojechał na misję i będąc w tym kraju kontaktowaliśmy się przez naszą klasę i gadu-gadu. Siedział w tym czasie w Sharanie i stamtąd brał udział w patrolach. Spotkałem się z nim dopiero podczas konsolidacji polskiego kontyngentu w Ghazni, kiedy ściągnęła tam jego grupa.

Kilka dni wcześniej zostawił mi informację, że będzie w Ghazni. Przez komputer dogadaliśmy się w jakiej części bazy spotkamy się i tak też się stało. Kuzynowi na tę okazję udało się skombinować normalne piwo, byli też inni wspólni znajomi z Bydgoszczy. To jedna z bardziej zaskakujących przygód z tego kraju.

Z innych tego typu wydarzeń, to spotkanie z z Marcinem, żołnierzem US Army. Pewnego dnia siedzieliśmy pod PX-em i sączyliśmy piwo, oczywiście bezalkoholowe. W pewnym, momencie podszedł do nas amerykański żołnierz, wyciągnął rękę na powitanie, i czystą polszczyzną przedstawił się: ?cześć, fajnie będzie z kimś po polsku porozmawiać?. Byliśmy kompletnie zaskoczeni. Okazało się że Marcin od 5 lat mieszka w Nowym Jorku, wstąpił do wojska, żeby szybko uzyskać obywatelstwo. Wcześniej do USA wyemigrowali jego rodzice, a brat jeszcze niepełnoletni mieszkał wciąż w Kielcach. Mówił, że rdzenni Amerykanie mają niewielkie pojęcie o świecie. Wielu nowojorczyków, których poznał nie wychyliło nosa poza swoją dzielnicę, dla wielu Europa jest państwem.

Ostatni miesiąc mojego pobytu w Afganistanie to głównie służby i warty na terenie bazy. W patrole wyruszali moi koledzy działonowi z doświadczeniem. Co prawda zdobyłem uprawnienia do obsługi działa, ale z racji tego, że dwóch działonowych z plutonu musiało wrócić przed czasem do Polski, musiałem przyjąć tę służbę w bazie.

Co drugą noc objeżdżaliśmy rosomakiem otoczenie bazy poza ?murami? hesco gdzie rozmieszczone były wysunięte punkty. Nasz pojazd wjeżdżał do przygotowanego ukrycia i przez kilka kwadransów prowadziliśmy obserwację przez termowizję. Trwało to od 22.00 do 4. rano, po czym od 06.00 do 09.00 pełniłem służbę na bramie.

Ostatnie dni to bieganie z obiegówką, za pomocą której należało rozliczyć się ze służbami mundurową, logistyką, itp. Czekaliśmy spakowani tylko na hasło że możemy ładować się do śmigłowca. Pewne pięknego poranka w drugiej połowie października 2008 r. dowiedziałem się, że w południe odlatujemy śmigłowcem. Kilkunastu oficerów i żołnierzy z różnych oddziałów załadowało się ze swoimi bagażami na pokład. Polecieliśmy najpierw do Sharany, tam czekaliśmy w prowizorycznym terminalu. Zabrał nas stamtąd kolejny śmigłowiec i przerzucił do Bagram. Stamtąd polecieliśmy do amerykańskiej bazy w Manas a stamtąd do Polski. Do Goleniowa dolecieliśmy z międzylądowaniem w Budapeszcie. Tak zakończyła się moja służba w Polskim Kontyngencie Wojskowym w ISAF.

Być może jesienią 2012 r. kolejny kontyngent ze Szczecina będzie szykował się do ponownego wyjazdu do Afganistanu. Będę się starał, żeby się w nim znaleźć.

Wspomnienia na podstawie wywiadu z bohaterem spisał Grzegorz Ciechanowski.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Wspomnienia z misji. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

301 Moved Permanently

Moved Permanently

The document has moved here.


Kliknij aby dodać emotikonę

SmileBig SmileGrinLaughFrownBig FrownCryNeutralWinkKissRazzChicCoolAngryReally AngryConfusedQuestionThinkingPainShockYesNoLOLSillyBeautyLashesCuteShyBlushKissedIn LoveDroolGiggleSnickerHeh!SmirkWiltWeepIDKStruggleSide FrownDazedHypnotizedSweatEek!Roll EyesSarcasmDisdainSmugMoney MouthFoot in MouthShut MouthQuietShameBeat UpMeanEvil GrinGrit TeethShoutPissed OffReally PissedMad RazzDrunken RazzSickYawnSleepyDanceClapJumpHandshakeHigh FiveHug LeftHug RightKiss BlowKissingByeGo AwayCall MeOn the PhoneSecretMeetingWavingStopTime OutTalk to the HandLoserLyingDOH!Fingers CrossedWaitingSuspenseTremblePrayWorshipStarvingEatVictoryCurseAlienAngelClownCowboyCyclopsDevilDoctorFemale FighterMale FighterMohawkMusicNerdPartyPirateSkywalkerSnowmanSoldierVampireZombie KillerGhostSkeletonBunnyCatCat 2ChickChickenChicken 2CowCow 2DogDog 2DuckGoatHippoKoalaLionMonkeyMonkey 2MousePandaPigPig 2SheepSheep 2ReindeerSnailTigerTurtleBeerDrinkLiquorCoffeeCakePizzaWatermelonBowlPlateCanFemaleMaleHeartBroken HeartRoseDead RosePeaceYin YangUS FlagMoonStarSunCloudyRainThunderUmbrellaRainbowMusic NoteAirplaneCarIslandAnnouncebrbMailCellPhoneCameraFilmTVClockLampSearchCoinsComputerConsolePresentSoccerCloverPumpkinBombHammerKnifeHandcuffsPillPoopCigarette